niedziela, 4 sierpnia 2013

Cena zwycięstwa. Rozdział 21



Witam ponownie! Co tam u was? Jak wam lecą wakacje?


Oryginał rozdziału znajdziecie >tutaj<


Miłego czytania! :)


Rozdział 21
Insygnia Śmierci
14 listopad 1998

Harry uwielbiał swoją pracę. Naprawdę była taka jak oczekiwał: interesująca, wymagająca i zawsze pełna wrażeń. Nawet podobały mu się wykłady, które były zmorą większości jego kolegów. Pensja była dosyć wysoka, pomimo tego, że był to dopiero pierwszy rok jego szkolenia. No i trzeba jeszcze dodać, że nareszcie robili jakieś postępy w sprawie Rookwooda. Więc dlaczego się nie cieszył? Z kilku powodów.

Po pierwsze, sprawa Rookwooda przerażała go bardziej niż cokolwiek innego. Pomimo tego, że nie miał jeszcze z nim żadnego kontaktu. Chodziło o Lee. Ten Lee, który kiedyś przywiózł tarantulę do Hogwartu, który komentował większość meczy Quidditcha, w których grał Harry, który zawsze podążał za Fredem i Georgem i zawsze towarzyszył im w najlepszych kawałach – ten sam Lee teraz przerażał Harry’ego. Był niemal pewien, że Lee byłby w stanie pobić go w pojedynku, będąc oślepionym i mając jedną rękę związaną na plecach. Harry miał talent – wyczucie do zaklęć, umiejętność przewidywania co się stanie – ale Lee miał poświęcenie i determinację. Czy dla pojedynków istniała zasada Ce-wu-en, jak dla teleportacji? W tym przypadku, musiało by to być de-pe-zet, determinacja, poświęcenie, zniszczenie. Lee miał dwie z tych cech i był na dobrej drodze w wypracowaniu trzeciej. Harry nie mógł już udawać przed samym sobą: Lee nie chciał schwytać Rookwooda z jakiegokolwiek powodu obowiązku czy patriotyzmu czy czegokolwiek innego. Lee chciał tropić Rookwooda nawet na końcu świata, porządnie mu przyłożyć i wysłać go prosto do Azkabanu, bez procesu. Albo może porzucić go w tym miejscu, gdzie de mentorzy teraz się znajdują, odkąd zostali wyrzuceni z Azkabanu.

Po drugie, brakowało mu jego przyjaciół. Hermiona była w Hogwarcie i nie napisała do niego ani razu odkąd wyjechała. Ron nie odzywał się do Harry’ego odkąd dowiedział się, że ten tropi Rookwooda. Było to dwa miesiące temu. Harry’emu brakowało towarzystwa, wygłupów, kłótni, przyjaciół, którzy zawsze stali za nim murem.

Po trzecie, oczywiście, była Ginny. Ginny, do której napisał bezmyślnie list jakiś miesiąc temu. Zaczynając od tego, że za nią tęskni, że ma nadzieję, że dobrze jej idzie, i że chciałby być z nią w kontakcie. Fakt, że on i Ginny nigdy nie byli na etapie wysyłania do siebie listów kiedy byli daleko – przeszli prosto od zdystansowanego tolerowania, przez obsesję, do statusu pary – pozostał nieskomentowany. Naprawdę za nią tęsknił, za wszystkimi. I desperacko chciał odnowić swego rodzaju kontakt z nią, pomimo plotek w Proroku, które portretowały Byłą Wybrańca jako coś pomiędzy biedną, opuszczoną dziewczyną, a namiętną kochanką. W jednym z artykułów napisano nawet, że Ginny „dobrze się bawi” w Hogwarcie, na co Harry zaciskał zęby, bo Prorok celowo chciał ją obrazić.

Ginny nie odpisała.

Czwarta i ostatnia rzecz, która rujnowała szczęście Harry’ego był fakt, że to ćwiczenie było niewykonalne. Był dobry w pracy w terenie.  Za to te zagadki – pytania typu „Co byś zrobił gdyby…?” – były nie dla niego. „Zareagował instynktownie” raczej nie było dobrą odpowiedzią.

Rzucił okiem na Lee, który już skończył ćwiczenie – dwie stopy ciasnych, malutkich literek – i teraz zapisywał coś w ciemnoniebieskim zeszycie, który Harry uważał za zbiór wiadomości na temat Rookwooda. Harry jak dotąd wypełnił tylko pięć stron w swoim – podstawowe informacje o Rookwoodzie (imię, nazwisko, wiek, miejsce urodzenia) i jego zbrodniach (daty, ważne fakty) i kilka fałszywych tropów. Ale Lee było już chyba w połowie swojego zeszytu. Był otwarty na stronie stopniowo wypełnianej liczbami, runami, wnioskami i zapytaniami.

Harry podniósł głowę, zobaczył, że instruktor był zajęty tłumaczeniem czegoś Ronowi – brawo dla niego – i powoli przysunął się do Lee by móc zobaczyć co ten pisze. I ten widok spowodował dreszcz na jego plecach.

Na górze strony znajdował się rysunek, który Harry mógłby wziąć za run, jeśli by nie wiedział czym naprawdę był. Okrąg i pionowa linia wewnątrz trójkąta. To mogłoby być oko. To był znak Insygniów Śmierci.

- Gdzie ty… - Harry zaczął pytanie.

Głowa Lee odwróciła się nagle i zamknął swój notatnik.

- Co to było? – zapytał Harry.

- Nic ważnego.

Kłamał. A Lee był dobrym kłamcą, nawet bardzo. Potrafił wymyśleć najprostsze ale też genialne wymówki i przedstawić je w tak przekonującym wydaniu, że Harry zaczynał wątpić we wszystko, co ten powiedział. Tym razem nie było trudno zauważyć, że było to kłamstwo. Lee nawet nie kłopotał się z wymyślaniem wymówki. „Nic ważnego” było najgorszym kłamstwem na śmiecie.

- Znam ten symbol. – powiedział Harry – I wiem co on oznacza.

Lee zwęził podejrzliwie oczy.

- Naprawdę. – kontynuował Harry – więc jeśli mi powiesz, gdzie to znalazłeś…

Lee rozejrzał się na boki nerwowo.

- Podczas obiadu. – powiedział i wrócił do swojej kartki z zadaniami – Potrzebujesz z tym pomocy?

Harry skłamał i powiedział, że nie.

~-o-~

Lee odłożył swój widelec, wyciągnął coś z kieszeni i przesunął zdęcie po stoliku, do Harry’ego. Harry spojrzał na nie i niemal zwrócił swój deser.

Był to mężczyzna, ciemnoskóry i około czterdziestki. Był martwy. Jego oczy były szeroko otwarte i był nagi od pasa w górę. Na jego klatce piersiowej, w tym miejscu, gdzie powinno być serce, wycięto znak Insygniów Śmierci.

- Mój ojciec. – wytłumaczył Lee – Zamordowany przez Rookwooda, jednak nie wiedziałem tego dopóki… dopóki Katie mi nie powiedziała. Dostałem to w zeszłym tygodniu… - zniżył głos – z biurka Savage’a. Skopiowałem sobie. Ale nie mogą rozszyfrować co to oznacza.
- Nie jestem pewien czy będę bardzo pomocny. – przyznał Harry, oddając fotografię Lee. Kiedy oczy Lee się zwęziły, dodał – Wiem co oznacza ten symbol. Po prostu w tym kontekście nie ma to za wiele sensu. Jednak jestem pewien znaczenia. To jest znak Insygniów. – Lee pochylił głowę.
- Czego?
- Insygniów Śmierci. Znasz Opowieść o Trzech Braciach?
- Tą bajkę?
- Dokładnie. Czarna Różdżka, Kamień Wskrzeszenia i Peleryna Niewidka są trzema Insygniami. Jest to legenda, w którą niektórzy wierzą. Podobno jeśli masz wszystkie trzy Insygnia, stajesz się władcą Śmierci. – Harry zawahał się – Kamień i Różdżka zaginęły, lub może nigdy nie istniały. – to nie było kłamstwo, prawda? – Ja mam Pelerynę. I to wszystko co wiem na temat Insygniów. Ale nie mam pojęcia dlaczego Rookwood zostawił ten symbol. Nawet sam Voldemort nie wiedział o Insygniach.
- Tajemnica za tajemnicą. – mruknął Lee po czym wzruszył ramionami – A ja myślałem, że to może być jakaś wskazówka…

Gorzkość w głosie Lee nie przeszła niezauważona przez Harry’ego.

- Może jest. – powiedział – Znalezienie ludzi, którzy wiedzą o Insygniach byłoby dosyć proste. Z tego, co wiem, opowieść jest przekazywana z ust do ust, no i oczywiście przez Baśnie Barda Beedle’a. Rookwood musiał usłyszeć o nich od kogoś, kto nie wiedział, z kim rozmawia.
- To stanowczo zbyt ogólne.
- Tak, ale znam kogoś, kto może wiedzieć coś więcej na ten temat. Pamiętasz Lunę Lovegood ze szkoły?
- Oczywiście.
- Cóż, jej ojciec jest wierzącym. Wpadniemy do niego jutro, dobra?
- Tak. – powiedział Lee i uśmiechnął się – Dzięki, Harry.
- Zawsze do usług.
- Najgłupszą rzeczą jest to, że byłem już blisko znalezienia runicznego znaczenia tego symbolu. Możesz w to uwierzyć? Mógłbym…

Włosy na karku Harry’ego stanęły dęba.

- Jak myślisz, co oznacza?
- Rozłożyłem rysunek na cztery podstawowe runy. – wytłumaczył Lee – To jest piekło… - narysował małe c – to oznacza „biegnij” – odwrócone c, obok pierwszego – to jest śnieg… - trójkąt – a to znaczył „płonąć.” – pionowali linia ze strzałką na górze – Widzisz, dostajesz – prawie – ten symbol.
- To pasuje. – zgodził się Harry – Prawie. Ale to by nic nie znaczyło, prawda? – Lee uśmiechnął się.
- Runy mogą być czytane na dwa sposoby, jako słowa lub jako litery. Na przykład, run „biegnij” reprezentuje literę I. Śnieg to N, „płonąć” to T, a „piekło” to W.

Wyrwał kolejną stronę ze swojego notesu i pokazał ją Harry’emu, który zdał sobie sprawę, że to ta, na której wcześniej coś notował. Na górze widniał znak Insygniów Śmierci. Zaraz pod nim, cztery litery były układane w różne kombinacje. Wint, Tin W, Twin (bliźniak). To ostatnie było podkreślone dwukrotnie.

Harry spojrzał zaciekawiony.

- Myślisz, że Rookwood…
- Wiem o tych Insygniach, ale…
- Nie. – powiedział stanowczo Harry – To niemożliwe. To nie ma żadnego sensu. Nie wiedział o Bitwie o Hogwart zanim się zdarzyła. I dlaczego celowałby na Freda?
- Wiem. – powiedział Lee – Tez tego nie rozumiem. Więc podejrzewam, że teoria o Insygniach jest tą poprawną. Tylko, że… ja nie wierzę w przypadki.
- To nie jest przypadek. To spekulacja. I poza tym, chciałeś znaleźć coś takiego. Próbowałeś setek kombinacji zanim skupiłeś się na tej, która najbardziej ci odpowiadała.
- Wiem. – znów powiedział Lee, brzmiąc na zdenerwowanego – Wiem. – odwrócił wzrok.

Harry poczuł się parszywie.

- Lee… - zaczął.
- Nie mów tego. – powiedział ostrzegawczo Lee.
- Może powinieneś zrezygnować z tej sprawy. – i tak powiedział Harry.
- Nie zrobię tego. – powiedział zdecydowanie Lee, i to był koniec rozmowy.

Harry nie tylko bał się Lee. Oprócz tego, martwił się o niego. Lee zaczynał mieć urojenia, widzieć, rzeczy, których nie ma, zachowywać się obsesyjnie, trenować do upadłego. Jadał i sypiał tak mało, że Harry nie miał pojęcia jak trzyma się na nogach. Cóż, to nie do końca była prawda. Wiedział. Lee żył swoją nienawiścią, co na pewno zdrowe nie było.


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

1 komentarz:

  1. Ciekawy wątek z tymi Insygniami Śmierci. Coś mi się nie wydaje, żeby był to tylko zwykły przypadek, więc jestem ciekawa co wydarzy się dalej. Świetnie przetłumaczony rozdział! :)

    OdpowiedzUsuń

Calliste Bajkowe szablony